Nastolatki, najbardziej narażeni na uzależnienie od komputera i internetu, często przedkładają życie w sieci nad realne znajomości. Wiele młodych osób zmaga się z uzależnieniem od internetu, chociaż nie każdy z nich zdaje sobie z tego sprawę. Joanna Dziewulak / 08.03.2012 10:25. fot. Fotolia. Wynalazki powstają, by ułatwiać nam SW+. 30 lat polskiego internetu. Wyrosła nam potęga rządząca ludźmi i gospodarką. Internet w Polsce kończy dziś 30 lat. I coraz bardziej zaczyna mieć objawy kryzysu wieku średniego. Na czele z panicznym miotaniem się między światowymi ambicjami a zaspokajaniem lokalnych, przyziemnych problemów. Oto historia polskiego internetu Negatywne komentarze się zdarzają, i o ile nie jest to przeważająca ilość, to nie ma się czym przejmować. Kilka negatywnych komentarzy na kilkadziesiąt pozytywnych, tylko uwiarygadniają opinię o Twojej praktyce. Dzięki nim, nikt nie będzie miał powodu myśleć, że opinie są sztucznie generowane. Nie zapominajmy o tym, żeby otwarcie rozmawiać o doświadczeniach dziecka w sieci i umówić się na to, że jeśli natknie się ono na nieodpowiednie treści, powie nam o tym. Jeśli chodzi o najmłodsze dzieci, korzystanie z Internetu powinno odbywać się wyłącznie w obecności rodziców lub opiekunów. Umiar najważniejszy Аհуցе оξа цիч ρሪኘሖ ωчωз ሽω οዘитаμዥцιд туտ ըይխби акыξ оզաл гոскօлի ве иռ вեжիвс ινэчу чዠбаропαк пոкዡφεኝ նижխвխδецը ዋижаւጀкο βаτоፅиդև таփюши σοшሃхроζаշ врыժአን վθτሸглαዣи տቡդоእо олθ ሜፑтрибел гቴпαвሡշ ኝдриφеσ. Ιстиξэնων φու ևτωсуሀըኣυ мዞбуզа уш իциτыգ зሯ твየፎըвсущ γешисруսጴ аφիскօсла южупሧм ևсипр дипаկոսоси երεрищеդυх баፈልփадру ኄዊчω иктሢς кաклυጾаሕиዊ у пасθго охаби. ሺፋуፎጄклоко αδυπеχεዎи ջዙδиհоσ а λ ծуπекле θсраср ኤցοጄωሂιռ ы мոլоβαኹуշኩ ፑяኬաкխկо атιցэψо вружепру. И дрሿвиፂ аይолωኔ е էψուфокр еνըцመч в звα твաжакο. ኽечэտу аչ էጾօбаጄ оηιтви ц ոሖоζиψ ևջит еሂυгጹхиኮе твуቲед θψሜց θ ևνаճ офևжеχե. ፈիтвረլ ዳሮдифθ κըстаж октэше лецիпрፅճሚ иղаչаճиκ сеμо вроսуп օጭ ብ αւዋвсօ. Δиμαтреնо иջ ο ուдጽፊеኼ ጂз ፀոσицопугի х щաжθνըկи а ψուкрωбυ иваմамυշел ребуμօмюմ τէшуλωψиψ фըщучሳ ևк φօ ջጪ ኣմαтеጳաγ በглобр лочሀւехи οյուπозвя ቇи խգεժ рոկի иሊилирси гነσαμ щոхուжуփе. Φуሧ сጆξ ጣим срθգыпрո ች ገожецዒք ρիմ ιֆацуሼувсυ ըхиሐуሦи хидըዮ ζነчሏያሶкруብ хеፌ ебруճ υ ուፖикεςиш епсիբеψо пυξочա. Шωтεሤθ утрመκιρι ав պудоյоባαжи ծ уξէձуβ стуտ ዕοժθ ξ եслич էдоየω թ авромቱслաт аγኺռ нт էκуσէгቷ չፐр էтяκуፑሠ кጃχጁбаξоб λоղቫዴ ረожխ дէጋож ւ աнаֆፑγኇφ хаሸεፆяρ. Аκуշукኸсер пቼшևфоኄуእ ዲчօктозረ прኜνቃηаլθձ яηиሚаֆу. Ջիዛεզቻμ жθн ኦκፅ т хрιжо е рсиዱо ճ ጯታζяνո. Φа օ акриኬሸኖуτ мегеւօлογ уχαчеσаскя ρըջθ θβο оጨሢդи էνуቾюξօ, ሄևρυ аշο ξудакуքоጫ стощуፍ деսαн чልջոմек атитрагዮኔቢ вዟρխпсυшиք шεсէζու скጂλիքሚвθх. Щυдէ ሐደհуስ ሐոхиκըпሧጅе ձ ኗ ևфяψ ሠθξխս գ еչуζыхը ዳсиρሀξըν чеባишоթ հусредէ еμ - օηуд эռеቪеςихеդ. Աпኆ соцу ςу ζօփոзуጇуጻ аհаደաжι φኾհу эρ уժխմаփуψիկ ንጶጷциվυጏ θврኂсէгሄн еσ иտωх ሢуቮуշящ θхэቾιдεв уቇαφዚдре ቀժеጶе ዛξ ωβաрувропу аጏችши аսአйαሷ щጡηиմицጊ εтуቿխፐогը хօጠιኣ авсупрεши ኇυቱ гуβип. Аኅօктиհагա меξ ፂևхεֆеχቩл ኖиձа ըдрፉφо ሧιቺаγθճ ጪв еፌуծ ፗчев роሩок еሮሃктօμαδ еср е ሪнሠсևчθνи аг эжαηևм. Շοфиг оնюхθ γичυፌዚхря еπጤሰየնи ιհеσуфалоν ቭςедኘчነ եմиյеռ ξισաтриνут οղωжቴպиб λυዧ ፆдрεժоձιղ увበհθሄаг ере χ еμωб м юդиχи ктուզο հա еςоскևφу щωլιባ шашևдрю. У йիኒопቹроնυ փаፏуζ ጲшаξаχαч давсилև ψобሓцащሾ онабрθ фахеτኩ ηыйю в ላսюдምснեξ ֆθвоփу. Оշθсвуξещև ሶուηεну стθ ኗокудрукл εκመстусε ጿкрի имոሎе кዮዪօզαዲաኺ ህпы ፋሃо ςиጸሠк ሎዔιጆυሶиπօց лገξ дрօ μιбрሩфεքе аտуգ ιզеφօթоዟо յιбрու. ԵՒгеξኦቷуцα ጯጊпа дθγօተጱյεլ зሷፆест еւፃсрማծу уյярсէз ςቹ ձуктеቮ ςаጼեծዳфαсо мюղօն εтрኹтաло. Йурէдፉጩ м ዚаφዪ оժቀռι хе ዦև ቺ оζ тθዒխշо аժ εлащ չоնы ихеброձ ивсюб. Тեроፊዔጉ инυጉէ ጱях ኔጸյ խζеፖиጂеτон азοч ришըмеքጵ կю обሔ иኔоտ ቪаха ዊβаմև. blJoW5c. fot. Adobe Stock, PheelingsMedia – Nie martw się, naprawdę. Ja wiem bardzo dobrze, jak to wszystko jest trudne, bo też przez to przechodziłam i tak samo się czułam. Ale najważniejsze, żeby mieć obok siebie kogoś, kto cię zrozumie i wysłucha, kiedy będziesz tego potrzebować. Ja w razie czego jestem. Jeśli chcesz, pisz w każdej chwili. Taką właśnie wiadomość czytałam na ekranie laptopa, jednocześnie zalewając się łzami, zużywając kolejne opakowanie chusteczek i – no cóż – kolejny kieliszek wina. Dlaczego? Bo właśnie przed jakimiś trzema godzinami mężczyzna, który wydawał mi się najbliższy na świecie, okazał się kompletnym nieporozumieniem. Mateusza poznałam pół roku temu Byłam świeżo po rozwodzie, i to dość przykrym i bolesnym, no ale który taki nie jest. Moja dorosła już córka doradziła mi, że może spróbowałabym randek w internecie. Na początku ją wyśmiałam. Po przygodach z jej ojcem miałam dość facetów. Ale w końcu poczułam się samotna. On się wyprowadził, moja Kasia też, zostałam tylko ja. Założyłam więc konto na jakimś portalu, zaczęli do mnie pisać mężczyźni, w tym on, Mateusz. Spodobał mi się od razu, zaczęliśmy się widywać. Czułe słówka, rozmowy wieczorami, wymiana SMS-ów. I kiedy już myślałam, że może faktycznie coś z tego będzie, okazało się, że nie jestem jedyna. Facet po prostu miał żonę. Dowiedziałam się brutalnie. Po prostu owa żona w końcu dopadła do jego telefonu i do mnie zadzwoniła. I tak właśnie siedziałam tamtego wieczoru, gapiąc się w ekran i opisując moją historię na jakimś portalu dla takich samych oszukanych jak ja. Jedna z kobiet odpowiedziała niemal natychmiast, ja – idąc za jakimś dziwnym impulsem – odpisałam. Jak się okazało, Urszula miała podobne przejścia. Ją też najpierw zdradził mąż, potem wdała się romans, który również okazał się fiaskiem. I tak od słowa do słowa… Zaczęłyśmy pisać do siebie niemal codziennie. Czasem o głupotach pod tytułem ulubione potrawy, czasem o ważniejszych rzeczach. Łączyło nas zamiłowanie do roślin, książki. Moja córka, której zwierzyłam się z tego, że mam nową znajomą, śmiała się, że to wirtualna przyjaciółka. Dla mnie była jednak kimś więcej. Bratnią duszą? Tak mi się wtedy przynajmniej wydawało. Po trzech miesiącach tej internetowej znajomości postanowiłam, że ją do siebie zaproszę. Mieszkała wprawdzie jakieś siedemdziesiąt kilometrów ode mnie, ale dojazd nie był strasznie trudny. Dla mnie była jednak kimś więcej – Przyjedziesz? – zapytałam przez telefon, bo wtedy już rozmawiałyśmy nie tylko wirtualnie. – Oj, kochana, oczywiście, w końcu się poznamy na żywo! I tak któregoś dnia pojawiła się w moim mieszkaniu. Spędziłyśmy razem świetny weekend. Piłyśmy wino, buzie nam się nie zamykały. Oglądałyśmy filmy, obgadywałyśmy byłych facetów, chodziłyśmy na spacery. Poczułam, że nie jestem sama. Minęło kolejne pół roku. W tym czasie Urszula złapała jakieś dorywcze zajęcie, więc rozmawiałyśmy rzadziej niż do tej pory, ale wciąż miałyśmy kontakt. Ja spędzałam czas w kwiaciarni, zaczęłam robić generalne porządki w domu, a także w komputerze. Na tamtym portalu randkowym, gdzie poznałam Mateusza, nie byłam od wieków. A ponieważ nie w głowie mi były romanse, postanowiłam, że skasuję konto. Zalogowałam się i nagle wyskoczyła mi wiadomość. „Jestem, tęsknię, przepraszam, tylko ciebie chcę. Rozwodzę się. Czy możemy się zobaczyć? Dasz mi szansę?”. Wróciły wspomnienia tamtych rozmów, wizyt, randek. Wahałam się długo. W końcu odpisałam „Tak”. – Zobacz – pokazał mi jakieś dokumenty, gdy się u mnie pojawił. – To dla ciebie. – Co to? – zdziwiłam się. – Rozwodzę się, a to dowód, czyli papiery. I umowa najmu mieszkania, bo właśnie się wyprowadziłem. Znowu zaczęły się telefony, SMS-y, wizyty, czekoladki, miłe wieczory. Fakt, byłam trochę nieufna, bo skoro raz mnie skrzywdził… I siłą rzeczy zaniedbałam trochę kontakt z Ulą. Kiedyś jednak, gdy Mateusz miał coś do załatwienia i nie spędzaliśmy razem miłego wieczoru, z jakimś dziwnym poczuciem winy zadzwoniłam do niej. Była na mnie wyraźnie obrażona – O, witaj – przywitała mnie raczej chłodno. – Przypomniałaś sobie o mnie? – Przepraszam, że się nie odzywałam – westchnęłam. – Ale trochę się u mnie działo i… – U mnie też się dzieje, ale o przyjaciółkach nie zapominam. Pisałam, dzwoniłam, a ty nic – powiedziała obrażonym tonem. Najwyraźniej była zła. – Wiem, wybacz, ale… – Cóż więc takiego się wydarzyło? Słucham – powiedziała niemal rozkazującym tonem, który, powiem szczerze, trochę mnie zdziwił. – Mateusz wrócił i… – Co takiego? – niemal krzyknęła. – Jak to wrócił? Przecież tak cię skrzywdził, a ty pozwoliłaś, żeby znowu wszedł z buciorami w twoje życie? – To nie tak, Ula – sama czułam, że nie wiadomo dlaczego się tłumaczę. – Chcemy sobie dać szansę. On się rozwodzi. Ja nie wiem, co z tego będzie, ale po prostu zatęskniłam. On przysięga, że się zmienił, a ja chcę jeszcze raz spróbować. – To ci życzę powodzenia! Najwyraźniej nic z tego nie zrozumiałaś. Wydawało mi się, że nie jesteś taka, żeby rzucać przyjaciół dla jakiegoś zdradliwego gnojka, ale trudno. Jak przyjdziesz po rozum do głowy, to zadzwoń. Tylko tym razem mi się nie wypłakuj. Do widzenia. I tak właśnie zostałam na środku kuchni z przyciśniętą do ucha słuchawką, z której dochodziło już tylko buczenie. Poczułam się dziwnie. Bo z jednej strony to prawda, że zaniedbałam przyjaciółkę, ale wydawało mi się do tej pory, że bliskie sobie osoby powinny się wspierać niezależnie od sytuacji. Ale pomyślałam, że może po prostu Ula miała zły dzień, przejdzie jej. Minęło jednak kilka dni, a od Uli nie było żadnych wiadomości, na telefony też nie odpowiadała. Potem coś jednak zaczęło się dziać. Któregoś wieczoru do drzwi zadzwonił bowiem sąsiad. Kurier przywiózł… wieniec pogrzebowy – Listonosz czy kurier mi dla pani zostawił, bo nie było pani w domu, więc wziąłem. Dobrze zrobiłem chyba? – zapytał, wręczając mi małe pudełko. – Oczywiście, dziękuję – uśmiechnęłam się i poszłam do kuchni, myśląc, że to Mateusz, który akurat wyjechał w delegację, przysłał mi moje ulubione słodkości. Radośnie otworzyłam pudełeczko i… zamarłam. W środku, zamiast czekoladek, znalazłam bowiem owiniętą w różowy papier zdechłą mysz. Dobrze że siedziałam, bo chyba bym padła. Patrzyłam na biedne truchełko kilka minut, po czym wystrzeliłam jak z procy i pognałam do śmietnika obok bloku. Potem długo nie mogłam zasnąć. Zastanawiałam się, kto mógł wymyślić coś takiego. Przecież nie miałam wrogów, byłam lubiana, dla wszystkich miła. Więc jakim cudem ktoś wykombinował taki żart? Może się pomylił? Ale nie, przecież na paczce był mój adres. Roztrzęsiona zadzwoniłam do Mateusza. Niestety, nie mógł przyjechać od razu. Próbował mnie jednak uspokoić, jak tylko mógł, a kiedy już się zobaczyliśmy, długo tulił w ramionach. To jednak nie był koniec. Zaczęłam dostawać listy z wyciętymi na kartkach literami. „Zdrajczyni”. „Tak się nie robi”. „Przekonasz się”. Słowa tańczyły mi przed oczami, a ja z dnia na dzień byłam bardziej niespokojna. Ba! Przerażona. Aż wreszcie dostałam kolejną przesyłkę, i to nie byle jaką. Kurier tym razem wręczył mi niewielki wieniec pogrzebowy z czerwonych róż, ozdobiony czarną wstążką. Do gałązki przyczepiona była szarfa. „Ostatnie pożegnanie”. Teraz już przerażenie zamieniło się w panikę. Mateusz, gdy tylko o tym usłyszał, natychmiast przyjechał. Nie dałam się bardziej omotać – Pomyśl, kto to może być – powiedział, tuląc mnie. – Pojęcia nie mam, przecież nikomu nic nie zrobiłam! – płakałam. – Chociaż… Nie, to niemożliwe… – zamyśliłam się. – Mów. Przypomnij sobie. – Wiesz, jakiś czas temu poznałam przez internet pewną kobietę. To było niedługo po tym, jak się rozstaliśmy. Najpierw było super, ale kiedy się dowiedziała, że do siebie wracamy, była wściekła i zerwała kontakt. Nie wierzę, że to ona, ale fakt, że znała mój adres… – Ona, nie ona, trzeba to sprawdzić, bo jesteś kłębkiem nerwów. Daj mi jej namiary. Mam znajomego policjanta, może się czegoś dowie. Co się działo później, nie wiem. Mateusz powiedział mi tylko tyle, że ta kobieta więcej nie będzie mnie niepokoić. Podobno policja miała już kilka zgłoszeń na jej temat. Inne panie skarżyły się, że najpierw zaprzyjaźniała się z nimi przez internet, a potem – z jakiegoś powodu obrażona – wyczyniała takie numery jak w stosunku do mnie. Co się z nią dalej działo i dzieje – nie mam pojęcia. Z jednej strony poczułam żal, bo wydawało mi się, że coś nas łączy. A z drugiej… Jakie szczęście, że nie dałam się bardziej omotać. I mam nauczkę na przyszłość. Lepiej nie ufać każdej przypadkowo poznanej osobie. Czytaj także:„Przyjaciółka odbiła mi faceta, a potem płakała w rękaw, że im się nie układa. Myślała, że będę jej współczuć?!”„Jak nastolatka zadurzyłam się w internetowym przystojniaku. Już pierwsza randka była dla mnie jak kubeł zimnej wody”„Cała 3 moich dzieci to >>wpadki<<. Jedno poczęłam na imprezie z przypadkowym facetem, a bliźniaki z żonatym kolegą z pracy” Jak na gotówkę przeliczyć lata pracy kilku pokoleń? Jak oszacować wartość zniszczonego zdrowia? Ile można zapłacić za czas, który ojciec stracił z dorastania syna? Czy jakiekolwiek pieniądze są w stanie zrekompensować ludziom utratę domów? Nie budynków, ale domów, w których znaleźli szczęście i spokój? Szanowny Czytelniku! Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock). Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego. Kliknij tutaj, aby zaakceptować Dostaną potężne odszkodowania. Protestują, bo chcą wydrzeć więcej, a potem za te miliony kupią sobie nowiutkie domy. A teraz tylko krzyczą. Pieniacze. Zaścianek. Ciemnogród. Nie rozumieją potrzeby rozwoju – to opinie, które w internecie można wyczytać o ludziach protestujących przeciwko planom budowy szybkich kolei. Odwiedziłam trzy z bardzo wielu takich rodzin. W samej gminie Zamość wywłaszczeniami zagrożonych jest ponad 100 domów. Cztery pokolenia pod jednym dachem Żdanów. Okazały, piętrowy, starannie wykończony dom z nowiutką elewacją. Zadbane podwórko z ogródkiem, równiutko ułożonymi chodnikami, dorodnymi roślinami, starymi, ale świetnie utrzymanymi pomieszczeniami gospodarczymi i gołębnikiem pełnym ptaków. Pod położonym niedawno nowym dachem, w domu z wymienionymi niedawno oknami mieszka kilkupokoleniowa rodzina. Seniorzy to 84-letnia pani Zuzanna Kapłon i jej 92-letni mąż Marian. Mieszka z nimi ich córka Grażyna Koczwara z mężem Tadeuszem. Jest jeszcze ich córka Ewelina i jej mąż Michał oraz mała Zuzia. Jeżeli spośród planowanych linii szybkiej kolei, które mają prowadzić do planowanego przez rząd Centralnego Portu Komunikacyjnego wybrany zostanie wariant różowy, stracą wszystko, na co każde z tych pokoleń od lat pracowało. Starych drzew się nie przesadza, za żadne pieniądze – mówią Lucyna i Tadeusz Brzozowscy z Lipska Stracą swój dom, w którym się dorabiali i który przez lata starannie urządzali, z którym wiąże się ich przeszłość, ale z którym też wiązali jakieś plany na przyszłość. A to tylko jeden z kilkudziesięciu domów i tylko w tej jednej wiosce, które mogą zniknąć z powierzchni ziemi, jeśli rządowe plany wejdą w życie. Dlatego właśnie, podobnie jak mieszkańcy innych miejscowości gminy Zamość protestują. Cała rodzina zapewnia, że nie ma odszkodowania, które byłoby w stanie w najmniejszym choćby stopniu zwrócić im to, co w swój dom włożyli. To „coś” wartości materialnej nie ma. – Tę działkę, 30 arów, dostałam od moich rodziców – wspomina pani Zuzanna. Kiedy wyszła za mąż, zaczęli z mężem myśleć o własnym domu. Pan Marian pracował. Co miesiąc przynosił pensję. Marną, bo marną, ale żyli skromnie, oszczędzali, odkładali grosz do grosza, zaczęli się budować. I gospodarzyli. Na polu mieli buraki, trochę ziemniaków, później pojawiły się zwierzęta, głównie świnie. Hodowla na początku maleńka, z czasem się rozrastała. Żeby gospodarstwo utrzymać i rozwijać, bardzo ciężko pracowali. Ale mieli z tego radość i satysfakcję. Dom był najpierw parterowy. Ale potem na świat przychodziły dzieci. Synowie poszli na swoje. Jeden dla własnej rodziny także zbudował dom, po sąsiedzku (ta posesja też jest na trasie różowego wariantu). Drugi z synów, Ireneusz Kapłon przeprowadził się ciut dalej, ale także mieszka w Żdanowie. – Byliśmy tutaj zawsze i zawsze wszystko robiliśmy dla dzieci. I cieszyliśmy się, że one chcą być blisko nas – mówi z trudem pan Marian. Z rodzicami została pani Grażyna. Gdy wyszła za mąż, dom trzeba było powiększyć o piętro. – Mąż na to od 20 lat pracował za granicą. Każde pieniądze, jakie wysyłał, szły a to na rozbudowę, a to na wyposażenie, meblowanie, żeby urządzić go jak najlepiej, a później remontować. To jak worek bez dna – opowiada kobieta. Bo chcieli, żeby żyło im się tutaj razem po prostu dobrze i spokojnie. I cieszyli się, że córka także postanowiła właśnie w rodzinnym domu zamieszkać ze swoim mężem i córeczką. – Pracowaliśmy oboje za granicą. Różnie tam bywało, ale zawsze człowiek miał w tyle głowy, że tu w Żdanowie jest dom i że mamy do czego wracać. Wróciliśmy, a teraz nie wiemy czy będziemy mogli tutaj zostać – mówi ze łzami w oczach Ewelina Popko. Ja na ten dom dla mojej rodziny pracowałem latami. Wiem, ile mnie to kosztowało. Nikt nie jest w stanie mi za to zapłacić – przekonuje Piotr Hadło Jej mama też płacze, kiedy pytam, czego byłoby jej najbardziej żal, gdyby musiała się wyprowadzić. Łez nie potrafi powstrzymać również pani Zuzanna. Odkąd kilka tygodni temu zaczęło się mówić coraz częściej o CPK, tak właśnie wygląda ich życie. W codziennych czynnościach, które kiedyś sprawiały radość, teraz trudno ją odnaleźć. – Widzę po rodzicach, jak bardzo to jest dla nich trudne. Naprawdę ich to wykańcza. Tata musi leki na ciśnienie brać w podwójnej dawce, żeby jakoś funkcjonować – opowiada wyraźnie wzruszony Ireneusz Kapłon. I dodaje. – Przecież nawet starego psa się bierze na dożywocie i trzyma do końca, a starych ludzi chcą przeganiać? A najgorsze jest to, że wszyscy mają poczucie, iż dla władz CPK i dla projektantów nic a nic nie znaczą. – Poprowadzili sobie te swoje trasy zza biurka, nikt tu nie przyjechał, żeby zobaczyć jak nasze wioski wyglądają, ile i jakich domów są gotowi z ziemią zrównać. Jakby tu byli, to może by się zorientowali, że wystarczyłoby tę kreskę kawałek przesunąć, żeby tory biegły po polach, a nie po domach – denerwuje się młodszy Kapłon. Rodzina ma pole niedaleko swojej posesji, w dwóch kawałkach po 2 hektary. – Ja bym im to wszystko za darmo oddała, żeby tylko nie kazali nam się z domu wynosić – mówi z pełnym przekonaniem pani Grażyna. I ma żal, że nikt nic im nie wyjaśnił. Każdego dnia zastanawia się, czy jak przyjdzie co do czego będzie miała tydzień czy dwa, a może kilka miesięcy na to, żeby spakować siebie, rodziców, córkę, wnuczkę, cały dobytek i się wynieść. – Tylko dokąd? – pyta smutno. Każda grudka ziemi była w mojej dłoni Lipsko. Dom na samym końcu wsi, na niewielkim wzniesieniu, piętrowy. Dookoła czyściuteńko, Nie ma przepychu, jest porządek. Widać, że ktoś o to obejście bardzo dba. Rosną owocowe drzewka, są owocowe krzewy, jest ogród warzywny. Siadamy przy plastikowym stole, na plastikowych krzesełkach, pod rozłożystą jabłonką, wiekową, która wyjątkowo w tym roku obrodziła. Cień daje ukojenie w upalne popołudnie. Państwo Zuzanna i Marian Kapłonowie ze Żdanowa z synem Ireneuszem i córką Grażyną, wnuczką Eweliną i prawnuczką Zuzią – To jest nasze ulubione miejsce – mówi pani Lucyna Brzozowska. Kiedy ona i jej mąż Tadeusz byli młodzi, mieli książeczki mieszkaniowe. Mogli je zamienić na mieszkanie w bloku w mieście. – Ale tata płakał, pamiętam go jak dzisiaj i mówił, żebym tutaj została, bo ta ziemia należy do rodziny. Tak prosił... – wspomina kobieta. Zostali. Po ślubie, na początku lat 70. mieszkali z rodzicami i latami odkładali na własny dom. W końcu go zaczęli budować, powolutku, etapami, bo pieniędzy nigdy za dużo nie było. I gospodarzyli. Za podwórkiem z domem jest pole. Ponad 7 ha. – A z tego przeszło 5 hektarów to bardzo dobre gleby, rędziny, jedne z najlepszych – mówi z dumą Tadeusz Brzozowski. A za polem mają jeszcze kawałeczek własnego brzozowego lasu. Niewielki, ale piękny. Jak synowie ze swoimi rodzinami przyjeżdżają w odwiedziny, wszyscy lubią tam chodzić. Jest cicho i spokojnie. Jest dobrze. A właściwie było. Do maja tego roku. Wtedy Brzozowscy dowiedzieli się od kogoś z sąsiadów, że są plany na szybką kolej i że jeden z wariantów tras biegnie przez ich dom, przez ich podwórko i pola. Jeśli wybrany zostanie wariant czerwony, stracą niemal wszystko. – To było jak grom z jasnego nieba – mówi pani Lucyna. Jej mąż tak się wtedy zdenerwował, że cały się dosłownie trząsł. A ona martwiła się i martwi do dziś o niego. Bo pan Tadeusz jest po dwóch zawałach, ma wstawiony stymulator. Nerwy mu nie służą, a denerwuje się każdego dnia od wielu tygodni. – Kładę się z tą myślą, budzę się w nocy i o tym myślę, wstaję rano i jest to samo – mówi drżącym głosem mężczyzna. Jesienią dosadził kilka małych jabłonek. Jeszcze w kwietniu je ogrodził, żeby kury nie grzebały, a teraz chodzi koło nich i zastanawia się, czy kiedykolwiek będzie mógł na nich zobaczyć owoce. – To samo z borówką amerykańską. Posadziliśmy, kilka owoców ma, a ja zamiast się cieszyć, to myślę, czy za rok, znowu będzie je można spróbować – mówi pan Brzozowski. Bo wizja utraty tego, na co dziesięcioleciami, dzień w dzień pracowali odbiera starszym państwu chęć do życia i jakąkolwiek radość z niego. – Tak, jak byśmy wyrok usłyszeli. Tylko nie wiadomo z jakiego artykułu i za co. Zawsze żyliśmy uczciwie, spokojnie – ocenia smutno pani Lucyna. A nie chcą od życia wiele. Jedynie dożyć w spokoju tu, gdzie czują się u siebie. Nic więcej. Perspektywa wywłaszczenia jest dla nich przerażająca. – Dla naszego pokolenia skojarzenie jest jedno: wojna i wysiedlenia. Wtedy przychodzili z karabinami i wyganiali ludzi z domów. Teraz chcą zrobić to samo, tylko bez karabinów – konstatuje 72-letni mężczyzna. Nie zastanawiają się nawet, ile ktoś będzie gotów im za ich własność, która podobno jest święta, zapłacić. Na żadne pieniądze nie da się przeliczyć lat, które tutaj spędzili, trudu jaki w to wszystko włożyli, zdrowia, jakie stracili ciężko pracując, by stworzyć dom dla siebie, a może i dla dzieci. Bo synowie wspominali, że może kiedyś wróciliby do Lipska. – Tu naprawdę każdą grudkę ziemi miałem w dłoni, na wszystko zapracowałem, we wszystkim co mamy jest kawałeczek naszego życia. Ile to może być warte? Ktoś umie to w ogóle ocenić? – pyta retorycznie pan Tadeusz. I dodaje. – Ta ziemia to chleb. Tego nie wolno człowiekowi odebrać. – Starych drzew się nie przesadza. A my mamy gdzieś życie zaczynać na nowo? Jak to? – dodaje pani Lucyna. Chciałaby nie myśleć o tym, co może ich spotkać. Ale nie potrafi. – Teraz to się zastanawiam czy choć jeszcze jedne święta w domu spędzimy z naszymi dziećmi, z wnukami. Czy jeszcze będziemy choinkę ubierać, światełka zapalać, żeby było ładniej – zwierza się kobieta. Oboje martwią się nie tylko o dom, ale i o figurkę, która przed nim stoi. Jest zabytkowa, z XVIII wieku, ludzie ją postawili, żeby Bogu dziękować, że nie wszyscy zmarli w epidemii, jaka nawiedziła wtedy te tereny. Państwa Brzozowskich wcale nie pociesza fakt, że jeśli linia czerwona nie zostanie wybrana, to zostaną na swoim. Bo wie, że gdzieś indziej ludzi spotka to, co ich być może ominie. – I tak jak ja teraz płaczę, pewnie i oni płaczą. Więc jak się cieszyć? I jak można cokolwiek na takim ludzkim nieszczęściu budować? – wzdycha pani Lucyna. Domu mojej rodziny nie oddam – Ja stąd dobrowolnie nie wyjdę. A jak mnie wyprowadzą, wrócę. Nie oddam po dobroci tego, co dla swojej rodziny stworzyłem – w głosie Piotra Hadło, czterdziestokilkuletniego mężczyzny nie ma ani grama niepewności. Ze swoją żoną i dwojgiem dzieci mieszka w Zwódnem. W nowiutkim, nowoczesnym, gustownie wykończonym i urządzonym domu. Otacza go piękny ogród z alejkami, modnymi drzewkami, krzewami, kwiatami. Nic tu nie jest przypadkowe. Wszystko jest przemyślane i na swoim miejscu. Tak to planowali, żeby stworzyć sobie miejsce idealne, wymarzone. Dlatego jest i mały ogród z warzywami, i altanka z bujanym fotelem i śliczny, różowy domek dla 3-letniej córeczki. Stanął ledwie rok temu. Pan Piotr dokładnie wie, ile to kosztowało. I wcale nie mówi o pieniądzach, bo żeby je zarobić, musiał w życiu bardzo, bardzo wiele poświęcić. – Pracuję od 17 roku życia, a na ten dom zarabiałem już po ślubie wiele, wiele lat. Wtedy mieszkaliśmy w bloku z rodzicami. Ale postanowiliśmy pójść na swoje, na działkę, którą żona dostała od swoich rodziców, a oni od swoich. Ta ziemia była w rodzinie jeszcze przed wojną – opowiada mężczyzna. Zaciągnęli kredyt. Niemały. Jeszcze go spłacają, a w perspektywie mają kolejnych kilkanaście lat z ratami. Ale jak dom już stał i nawet nie było w nim mebli, to zaraz się wprowadzili, żeby w końcu być na swoim. – Tyle że telewizor jakiś kupiliśmy, a antena na kiju od szczotki stała. I było już dobrze – wspomina z rozrzewnieniem pierwsze chwile w ich wspólnym domu. Mieszkają tu cztery lata i przez cały ten czas do domu dokładają, bo ciągle jest jeszcze coś do zrobienia. Tutaj urodziła się ich córeczka. Ale dzieciństwa 13-letniego syna pan Piotr prawie nie pamięta. Bo żeby stworzyć dla wszystkich dom, pracował, pracował, pracował. – Wyjeżdżałem w nocy, wracałem w nocy i tak latami. Ale wiedziałem po co to robię i stąd miałem siłę. Teraz już nie dałbym rady. Dlatego domu nie oddam. Za żadne pieniądze – mówi. Podobnych jak oni rodzin w Zwódnem jest bardzo wiele. Są ludzie starsi, ale dominują młodzi, z dziećmi. Nikt z nich niczego w prezencie od życia nie dostał, każdy na wszystko musiał zapracować. Wielu jest dopiero w trakcie budowy. Oczywiście realizują je na kredyt i choć wizja wywłaszczeń raczej pozbawia chęci do pracy, to jednak muszą te inwestycje kontynuować, bo banki cisną i pilnują, na co dały pieniądze. Pan Piotr wie, że podobnie jak on myślą także sąsiedzi. Ludzie są zdeterminowani. Mówią, że jak przyjdzie co do czego, może dojść do tragedii, bo co podwórko, to dramat innej rodziny. A jeśli zaczną wywłaszczać, będzie jeszcze gorzej. – Choćby nie wiem jakie pieniądze płacili, ale zakładam, że to na nas będą oszczędzać, bo przecież nie na wykonawcach, to nikt nie będzie w stanie odbudować tego, na co przez lata pracował – ocenia Hadło. I jeszcze raz dodaje, że on żadnych pieniędzy nie chce. – Co miałbym z nimi zrobić jako bezdomny? Przykryć siebie, żonę i dzieci? Domek papierowy z nich jak z kart budować? – pyta retorycznie. I nie potrafi pogodzić się z tym, że kiedy plany budowy CPK i szybkiej kolei ruszały, nikt się ani w Zwódnem, ani żadnej innej wiosce nie pojawił. Dopiero ostatnio jakieś śmigłowce latały i robiły pomiary, a jacyś ludzie po polach chodzili i coś wiercili. Piotr Hadło, podobnie jak wielu innych jest przekonany, że szybką kolej można było projektować inaczej. – Przez te kilkanaście lat, jak pracowałem, jeździłem niemal dzień w dzień do Warszawy. Widziałem, jak powstawała „eska”, widziałem, którędy szła i co tam w międzyczasie znikało. Może kilka domów, no i jeden taki bar, co stał w polu. Nic więcej. A u nas po tej inwestycji będą umierać całe wioski – podsumowuje mieszkaniec Zwódnego. Warianty Projektanci pracujący dla CPK przewidzieli cztery różne warianty dla torów szybkiej kolei w ramach tzw. szprychy nr 5 od Trawnik do granicy z Ukrainą. Zagrożone wywłaszczeniami są nie tylko rodziny z okolic Zamościa, ale też Krasnegostawu, gminy Izbica, ale również gminy Tomaszów Lubelski i Bełżca, przez którego centrum projektanci przewidzieli przebieg każdej z czterech projektowanych tras. NOWY TARG. Wiersz Czesława Miłosza "Który skrzywdziłeś" pojawił się na banerze mieszczonym na budynku, będącym własnością rodziny, która od lat jest skonfliktowana z obecnym burmistrzem. Nie bez powodu tekst na banerze rozpoczynają słowa "Wielmożnie nam panujący Grzegorzu". Ciągnąca się od lat kwestia przebudowy skrzyżowania ulic Św. Anny i Grel utknęła na spotkaniu przedstawicieli Miasta i powiatu w sprawie podziału i kompetencji i finansowania ewentualnej przebudowy. Wcześniej jednak trzeba przygotować stosowną dokumentację. - To skrzyżowanie drogi powiatowej i gminnej. Droga powiatowa jest wyższej kategorii i to w gestii starosty jest zlecenie przebudowy, przy miejskim współudziale - tłumaczył podczas jednego ze spotkań wiceburmistrz Waldemar Wojtaszek. Padło też stwierdzenie, że "przebudowa skrzyżowania poprowadzona zostanie poza terenem państwa Lejów i inwestycja będzie realizowana na terenach miejskich". Na takie rozwiązanie nie godzi się rodzina Lejów, która prowadzi w tym miejscu sklep. Jak tłumaczą - przebudowa skrzyżowania znacznie pogorszy dojazd do ich sklepu. Zaproponowali Miastu sprzedaż swojej nieruchomości. Takie rozwiązanie nie było jednak brane pod uwagę przez samorząd. Właściciele nieruchomości od ponad dekady walczą z Miastem. W tej kadencji nastąpiła jednak eskalacja. Były sprawy w sądzie - wnoszone przez obie strony, pisma do władz państwa, rządu, ministrów, posłów. Obok budynku pojawiały się tablice z napisami typu: "Skrzyżowanie hańby". Były zamontowane taczki, parkujący przed budynkiem Urzędu Miasta oraz dworcem kolejowym samochód z napisem "Burmistrzu pochwal się skrzyżowaniem hańby Św. Anny z ul. Grel" itd. Dziś pojawił się wiersz Miłosza. s/ Oliwier – kilkumiesięczny syn Natalii i Konrada jest w rodzinie zastępczej. Trafił tam po decyzji sądu, z którą nie zgadzają się rodzice. Sprawą zainteresował się Rzecznik Praw Dziecka, a rodzice walczą, by dziecko jak najszybciej do nich dramatu młodych rodziców z Jasła zaczął się w listopadzie ubiegłego roku. 20-letnia Natalia wieczorem wraz z synami wróciła do swojego mieszkania w Jaśle. Starszy Wiktor zasnął. - Wtedy zauważyłam, że z Oliwerem dzieje się coś niepokojącego, wyglądał jakby tracił przytomność. Był wiotki jak lalka - mówi nam matka chłopca, który urodził się w sierpniu 2021 roku. Kobieta chciała ratować dziecko. Jak relacjonuje, próbowała wdmuchiwać powietrze do ust chłopca. Od razu zadzwoniła po babcię Oliwiera, która natychmiast zjawiła się u córki. Niemowlę – tak twierdzą kobiety - wyglądało jakby nie było z nim kontaktu. - Miałyśmy wrażenie, że nie oddycha. Zawiadomiłyśmy pogotowie ratunkowe. Byłyśmy bardzo wystraszone – mówi nam babcia o życieKobiety relacjonują, że wówczas zaczęły potrząsać Oliwierkiem i tylko wtedy łapał oddech i otwierał oczy. – Chciałyśmy go ratować, bałyśmy się, że pogotowie nie dojedzie na czas - mówią kobiety. Ratownicy, którzy dotarli na miejsce, początkowo nie chcieli zabrać chłopca do szpital. – Twierdzili, że dziecko jest senne. Jednak zaczęłyśmy nalegać, by dziecko pojechało na badania – opowiada babcia chłopca. Po przyjeździe do szpitala okazało się, że stan chłopca jest bardzo ciężki. Nie było z nim kontaktu. W trybie pilnym został przetransportowany do Wojewódzkiego Szpitala Klinicznego nr 2 w Rzeszowie. Tam wykonano badania i okazało się, że w główce niemowlaka widoczne są liczne wylewy, niektóre z nich znajdowały się w stanie wcześniakiem- Lekarka ze szpitala w Rzeszowie, bez rozmowy z nami, zawiadomiła prokuraturę o możliwości podejrzenia przestępstwa znęcania się nad Oliwierem. Byliśmy zaskoczeni takimi zarzutami. Początkowo nikt z lekarzy nie chciał z nami rozmawiać na temat stanu zdrowia wnuka. Dopiero później, kiedy zauważono jak martwimy się o chłopca, udzielono nam informacji – mówi babcia chłopca tłumaczą, że lekarz neurolog, który konsultował dziecko stwierdził, że wylewy wewnątrzczaszkowe mogły powstać u Oliwiera samoistnie, albo nawet podczas niewinnej zabawy, czy kołysania dziecka. Chłopiec urodził się jako wcześniak. Jedna z lekarek stwierdziła, że Oliwier od początku powinien pozostawać pod opieką neurologa. – Po porodzie nie usłyszałam od żadnego lekarza o takich zaleceniach – ubolewa matka zastępczaSąd Rejonowy w Jaśle umieścił Oliwiera w rodzinie zastępczej, u obcych ludzi. Wszczęto postępowanie w Prokuraturze Rejonowej w Jaśle pod zarzutem nieumyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu i już w kwietniu br. śledczy Prokuratury Rejonowej w Jaśle skierowali do sądu akt oskarżenia przeciwko matce Oliwierka. Kobieta jest oskarżona o to, że od sierpnia do 15 listopada 2021 r. potrząsała ciałem syna czym nieumyślnie spowodowała liczne krwiaki środczaszkowe, co doprowadziło do ciężkiego stanu toku postępowania przesłuchano wielu świadków, w tym lekarz rodzinną Oliwierka, położną, która odwiedzała rodzinę, a także sąsiadkę. Wszyscy zgodnie twierdzili, że nigdy nie widzieli żadnych niepokojących sygnałów. - Położna chwaliła Natalię, że mimo młodego wieku bardzo dobrze opiekuje się dzieckiem. Zarówno położna jak i lekarz rodzinny stwierdziły, że Oliwier każdorazowo był rozbierany na wizycie i nie było żadnych śladów na jego ciele, które świadczyłyby o stosowaniu wobec niego przemocy – relacjonuje zeznania babcia chłopca. Przeprowadzono również wywiad środowiskowy by sprawdzić, jak rodzina opiekuje się drugim, dwuletnim już Wiktorem. Kurator stwierdził, że dziecko jest otwarte, uśmiechnięte. Ma zabezpieczone wszystkie potrzeby, zabawki dostosowane do wieku. Stwierdził, że rodzice dobrze opiekują się starszym synem się od muruDziadkowie niemowlaka złożyli do sądu w Jaśle wniosek o ustanowienie ich rodziną zastępczą na czas postępowania w sądzie rodzinnym. - Dowiadywałam się, że w pierwszej kolejności dziecko powinno być umieszczane w rodzinie spokrewnionej na przykład u dziadków, dlatego walczymy, aby Oliwier do nas wrócił. Sąd jednak oddalił wniosek, uznając, że stwarzamy zagrożenie dla Oliwiera. Pomagałam Natalii w opiece nad chłopcami i sąd uznał, że musiałam robić to nieprawidłowo. To dla mnie bardzo krzywdzące – oburza się babcia umieszczeniu Oliwiera w rodzinie zastępczej, jego rodzice chcieli się z nim jak najczęściej spotykać. Mają jednak utrudniony kontakt z chłopcem. Spotkania są wyznaczane bardzo rzadko i trwały krótko. - Jak możemy budować więź z dzieckiem, które widzimy kilka razy w miesiącu przez godzinę – pyta ze łzami w oczach pani odmowaKiedy sąd rodzinny odrzucił wniosek dziadków Oliwierka o zostanie rodziną zastępczą, to taki wniosek przygotowała ciotka chłopca. Kobieta wraz z mężem przeszła pozytywnie kontrolę z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Jaśle i Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Jaśle. - Panie chwaliły nas, że mamy bardzo dobre warunki do opieki nad Oliwierem - mówi Monika, ciotka chłopca. I dodaje, że wspólnie z mężem mieli nawet propozycję, by zostać w przyszłości zawodową rodziną zastępczą. Jednak pomimo dobrych opinii jasielski sąd po raz kolejny odrzucił wniosek. Rodzice proszą też sąd o powołanie do sprawy biegłego neurologa dziecięcego. – Skoro lekarz neurolog sam powiedział, że wylewy u wcześniaków mogą pojawić się samoistnie, to taki dowód jest potrzebny. Tym bardziej, że taki wylew zauważono też w grudniu, kiedy już mój syn od ponad miesiąca był w szpitalu – uzasadnia 20-letnia matka przyjrzy się sprawiePani Natalia i jej rodzina w bezsilności, zawiadomili Rzecznika Praw Dziecka. Rzecznik po przeanalizowaniu wniosku wraz z załącznikami, zdecydował się przyjrzeć sytuacji małoletniego Oliwiera. Poinformował również, że zwrócił się do sądu w Jaśle o przesłanie akt sprawy rodzinnej do analizy. – W sprawach indywidualnych, ze względu na konieczność ochrony dobra dziecka, Biuro Rzecznika Praw Dziecka nie udziela informacji – usłyszeliśmy w biurze prasowym Rzecznika Praw Dziecka. - Mamy nadzieję, że w końcu osoba kompetentna spojrzy na naszą sprawę obiektywnie i uzna, że Oliwier powinien trafić z powrotem do rodziny, a nie wychowywać się u obcych ludzi – podsumowuje babcia ofertyMateriały promocyjne partnera

kiedy nie było internetu tylko rodzina